7 maj 2019

Koniec...


Kojarzycie te posty które się pisze po długim milczeniu na blogu? Te, które zawsze zaczynają się od przeprosin i wyjaśnienia, że wszyscy żyją i wszystko jest w porządku, ale osoba nie miała czasu na pisanie.
Cóż... chciałabym móc tak napisać.

Jak najlepiej zacząć i wytłumaczyć przerwę w 
pisaniu? Przerwę, która jak na mnie wcale nie jest taka długa, ale to co się podczas niej wydarzyło to temat na długą i przykrą historię.
Kiedyś pewna osoba powiedziała mi, że wszystko trzeba zaczynać od początku, a to co się stało trzeba mówić wprost, pod warunkiem, że nikt nie umarł. Zgodnie z tym zacznę od początku, ale wprost nie napiszę, nie mogę.



A więc od początku...

Zaczęło się to kiedyś. Kiedy? Dokładnie nie pamiętam.
Pewnego słonecznego dnia, podczas zabawy z psami zwróciłam uwagę na to, że Luna, po dłuższym bieganiu strasznie charczy. Zwaliłam to trochę na pogodę, trochę na wiek, trochę na to, że przesadziłam z ćwiczeniami.
Zakodowałam sobie, że muszę małej białej ograniczyć szalone sprinty i obserwować podczas codziennych czynności.
Od tamtego czasu było lepiej, suczysko mniej dyszało, charczenie pojawiało się raczej sporadycznie i tylko bo długiej i intensywnej zabawie, którą starałam się ograniczać. Mimo wszystko zapamiętałam sobie, że muszę wspomnieć o tym weterynarzowi przy następnej wizycie i odkładać pieniądze na kardiologa.



A później nadszedł kwiecień... 

Zgodnie z planem, który mogliście zobaczyć na naszym fanpage’u wybrałam się z Finim na długo przez nas wyczekiwane zawody Dog Games Spring. Bawiliśmy się świetnie, spotkaliśmy się ze znajomymi i spędziliśmy te dwa dni w duchu przyjacielskiej rywalizacji. Do domu wracaliśmy przemarznięci, chorzy i szczęśliwi.

Luna przez ten czas była w domu, w najlepszych możliwych rękach. Została z moją mamą, więc w czasie gdy my z Finim zmagaliśmy się z innymi teamami w Kaputach, Lu chodziła na długie spacery po lesie i bawiła się z innymi psami. Podobno trochę charczała, więc stwierdziłam, że czas wybrać się w końcu do kardiologa. Ale po raz kolejny, było ciepło, ona duża biegała, to przez to. Tak to sobie wtedy tłumaczyłam...
Po moim powrocie suczka skakała z radości, miło było w końcu spotkać tą puszystą kulkę, więc obie cieszyłyśmy się na swój widok.
Szkoda, że wtedy nie wiedziałam, że powinnam wygłaskać ją za wszystkie czasy i szepnąć jej do ucha jak bardzo ją kocham.



Gdy następnego dnia zmęczona po weekendowych zmaganiach ruszyłam do szkoły nie spodziewałam się, że ten dzień może okazać się zły. W dodatku wcale nie przez moje zmęczenie i przeziębienie, ale przez coś co spotka najbliższą mi istotkę.
Gdy wróciłam do domu w drzwiach czekała zapłakana mama, a w pokoju, na swoim legowisku, małe, białe, zimne ciałko.


Nie wiem co dokładnie się stało i już nigdy się tego nie dowiem. Można było zrobić sekcje, oczywiście, lecz byłam tak wstrząśnięta, że nawet o tym nie pomyślałam. 

Chciałam iść z nią do kardiologa, nie zdążyłam i jest to coś, czego sobie nigdy nie wybaczę. 


Nie wiem co mam napisać. 

Dawniej nie rozumiałam po co ludzie piszą o śmierci zwierzęcia w internecie, wydawało mi się to dziwne. Teraz już wiem co nimi kieruje. Luna nie była jakimś tam psem. Była niezwykłą suczką dzięki której poznałam mnóstwo ludzi. Suczką, dzięki której odkryłam swoją pasję i dowiedziałam się co chcę robić w życiu. 
Na końcu, była bohaterką tego bloga, to od niej wszystko się zaczęło, to ona zebrała czytelników, to jej przygody mogliście śledzić i jej zdjęcia mięliście okazje oglądać. Czuję się w jakiś sposób zobowiązana, aby Was poinformować o jej odejściu, o tym dlatego już nie przeczytacie jej najnowszych przygód i nie zobaczycie nowych zdjęć.

Luna - Ty wiesz co chciałabym Ci przekazać. Żegnaj maleńka...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz